top of page

Sprawy, które nie były ważne esej Patrycja Mnich

 

'Naszym największym lękiem nie jest to, że jesteśmy niedoskonali. Naszym największym lękiem jest to, że jesteśmy mocni ponad miarę. To nasze światło, nie nasza ciemność, najbardziej nas przeraża”

 

/Nelson Mandela/

 

 

Mapy przyszłości

 

„Poszukując szczęśliwego, pełnego sensu życia, jakoś zboczyliśmy z drogi. Zdarzyło się to zapewne już jakiś czas temu, ale jak dotąd wszystko było w miarę w porządku. W każdym razie tutaj, u nas, w świecie zachodnim. Ale teraz utknęliśmy na dobre. Zauważyli to już nawet ci, którzy maszerowali tą drogą z dużym przekonaniem. Stało się to oczywiste. Pogubiliśmy się w gąszczu stworzonych przez nas samych wizji dotyczących naszego życia. Niektórzy – jak to zwykle bywa, gdy sytuacja staje się trudna – usiłują zawrócić. Inni z kolei wierzą w to, że możliwe jest jeszcze przebicie się do przodu wspólnymi siłami. Reszta bezradnie i z lękiem popatruje na gąszcz rozpowszechnianych każdego dnia przez media strasznych wiadomości o aktualnym stanie świata. Dla mózgu taki stan strachu i bezradności jest na dłuższą metę nie do wytrzymania. Dlatego właśnie każdy człowiek prędzej czy później znajduje rozwiązanie, które pomaga mu do pewnego stopnia przywrócić porządek w procesach emocjonalnych odbywających się w mózgu. W języku fachowym nazywa się to dysocjacją, a powszechnie mówi się na to paranoja, co oznacza ni mniej ni więcej tyle, że człowiek stara się ze wszystkich sił postępować tak, jakby nic się nie zmieniło, jakby wszystko nadal było w najlepszym porządku, jakby nie istniały problemy z naszymi aktualnymi systemami opieki społecznej, edukacji, emerytur, finansów czy ekonomicznymi, jakby wszystko, co nam unaoczniają media i różnej maści eksperci, w rzeczywistości w ogóle nie istniało albo nie było aż tak istotne” – pisze profesor neurobiologii, Gerald Hüther w książce „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”. Wielokrotnie przywołuje on przykład dzieci, jako nieskrępowanie twórczych, innowacyjnych i wolnych od uprzedzeń, czy przekonań ludzi. I słusznie, naczelna młodociana rebeliantka i wolnomyślicielka, Pippi, dawno temu już zauważyła, że “Dorośli nigdy nie mają przyjemności. Mają tylko mnóstwo nudnej roboty, głupie ubrania, odciski i pidatki kominalne” (“Pippi na Południowym Pacyfiku”).

Dobra wiadomość jest taka, że dorosły mózg także może się zmieniać, być otwarty, chłonny i innowacyjny. Gdybyśmy tylko zechcieli go w tym ćwiczyć. Bierzmy więc przykład z dzieci. Świat się zmienia i nie możemy już dłużej udawać, że to nie prawda. Co więcej, to może być fantastyczna wiadomość. Głównie od nas zależy, czy taka się okaże. My, ludzie, zadecydujemy, jaki będzie ten nowy, wspaniały świat. A raczej zadecydują nasze dzieci. I mam nadzieję, że zmienią kurs.

„Jeżeli nasze dzieci nie są gotowe lub nie są w stanie przejąć i kontynuować tego, co osiągnęliśmy w naszym kręgu kulturowym – a należy w to wliczyć także nasze dotychczasowe wyobrażenia, o co w życiu tak naprawdę chodzi oraz struktury organizacyjne i zarządzania, stworzone przez nas do urzeczywistnienia tych wizji – wówczas nic już nie będzie takie jak dotąd. Wszystko, co było dotychczas ważne, traci na znaczeniu. Dla dorastającego pokolenia istotne będzie coś innego, coś co dla nas było dotychczas nieważne” – tak Hüther mówi o niezawodnym kole zmian, pięknym i pozwalającym ludzkości się rozwijać.

Jak już wspomniano na początku, coś poszło nie tak. „Gwałtowność przeobrażeń spowodowała, że ludzie żyjący obecnie przeszli w ciągu dwudziestu lat przez takie przemiany w warunkach bytowania i w świadomości społecznej, jakie dawniej przypadłyby wielu pokoleniom. Każdy z nas doświadczył na własnej skórze, że potrzebna jest nieustanna przebudowa nawyków, sposobów myślenia oraz zawodowych wiadomości i umiejętności, jeśli ktoś chce sprostać tej nieprzerwanej zmienności. Wynika z tego pewien głęboko sięgający wniosek. We wszystkich wcześniejszych epokach dziejów ludzie znajdowali oparcie w tradycji obyczajowej i kierowali się doświadczeniem. Doświadczenie i obyczaj stanowiły podstawę ludzkiej egzystencji. Dziś jednak ani doświadczenie, ani obyczaj nie są zdolne udźwignąć życia. Warunki zmieniają się tak szybko i tak radykalnie, że wszystko, co dawniej było obyczajem, popada w sprzeczność z sytuacją społeczną, w której żyjemy, to zaś, co dziś uważamy za oczywistość, może się za lat dwadzieścia okazać bezsensowne. Teraźniejszość jest kluczem do projektowania przyszłości. W świecie, gdzie nic nie jest pewne, wszelkiego rodzaju wizje, mogą stać się fundamentem nowej rzeczywistości” (Lucyna Nieuważna, „Utopia to przyszłość”, racjonalista.pl).

Jesteśmy w punkcie wielkich zmian i nikt, kto nie próbuje siebie uparcie oszukiwać, nie zaprzeczy. Świat się zmienia i świat się kolebie. Mamy przede wszystkim ogromny kłopot ze środowiskiem naturalnym które radośnie i beztrosko dewastowaliśmy. Cóż, nie wiedzieliśmy, do czego to doprowadzi, nie były to ważne kwestie. Teraz już są. Świat się skurczył, jesteśmy bliskimi sąsiadami, czy mieszkamy w Afryce, czy Europie, mamy te same globalne problemy, choć siedzimy w różnych, mniej lub bardziej wygodnych, fotelach. Możemy więcej lub mniej z tymi problemami zrobić. Ale coś zrobić możemy, więc odpuśćmy już sobie powszechne zrzędzenie „Co ja mogę zdziałać wpisami na Facebooku, nie braniem reklamówek ze sklepu, czy chodzeniem na protesty?”. Ostatnio oglądałam rozmowę z moim ulubionym historykiem i filozofem Yuvalem Noahem Hararim, który mówił o swoich spotkaniach z przywódcami, którzy stoją na czele najpotężniejszych państw na Ziemi. I co powiedział? Że ci ludzie są zajęci. Mają tyle bieżących problemów do rozwiązania, że nie myślą (podobnie jak każdy przeciętny zajęty człowiek) o czymś tak abstrakcyjnym jak globalne ocieplenie, wyginięcie gatunków, zagłada świata. Nawet gdyby myśleli, obywatele domagać się będą załatwienia „poważniejszych” spraw, jak brak miejsc parkingowych, czy zbyt drogie bilety komunikacji miejskiej. Dlatego, według Harariego, przywódcom niezmiernie pomogłoby, gdyby ludzie gremialnie domagali się zajęcia sprawą rujnowania globalnej równowagi ekologicznej. Przywódcy mogliby się wtedy usprawiedliwić: Nie zajmuję się banialukami z filmów sf, zajmuję się realnym problemem i robię to, bo tego domaga się mój naród. Dlatego pytanie „Kogo obchodzi mój post na fejsie?” jest zwykłym wykrętem. Obchodzi.

Zapomnijmy na chwilę o tradycji, przeszłości, o tym, że „zawsze się tak robiło“. Tego już nie ma. Było, minęło, nie otworzymy już tymi kluczami żadnych drzwi. Potrzebne nam nowe klucze. Lecz, by je zrobić, musimy je sobie najpierw wyobrazić, wyzbyć się przyzwyczajeń i zwiać z utartych ścieżek, którymi biegają nasze myśl. Musimy być jak dzieci, ciekawe, otwarte, bez uprzedzeń i obaw, że i tak się nie uda. Musimy marzyć o nowych kluczach, wyobrażać je sobie, rozmyślać, jakie klucze byłyby najbardziej użyteczne, najpiękniejsze, najbardziej przez nas chciane, wymarzone i najskuteczniej działające. Żebyśmy byli w stanie narysować mapy przyszłości, należy je sobie wyobrazić. Twórzmy w naszych głowach utopie. Wyobrażajmy sobie, w jakim świecie bylibyśmy szczęśliwi. Rozmyślajmy, jak wyglądałaby mapa naszego świata idealnego, pięknego, dobrego i mądrego. Tak, napisałam to słowo, którego tak się boimy, a nawet nim gardzimy, uwaga powtarzam – szczęście. I jeszcze raz (uwaga): szczęście!

 

Szczęście

„Pytasz mnie, co to radość, powiem ci, jeśliś ciekawy, radość to mała dziewczynka, która sika do kawy“ – śpiewała pani z kabaretu Mumio i jest to moja ulubiona definicja szczęścia. Zaraz ktoś zacznie rozważać różnice między szczęściem i radością, pomyślałam pisząc to. W dobie internetu i tym samym łatwego dostępu do pozbawionego konsekwencji krytykanctwa, coraz częściej boimy się wyrażać, co myślimy, kim jesteśmy. Lepiej zachować maskę ironisty. Jednak abyśmy mogli narysować mapę utopii, nakreślić wizję świata, w którym chcielibyśmy żyć, musimy wystawić się na pośmiewisko. Nie wstydźmy się marzeń na jawie o zielonych krainach, dobrych ludziach, nietuzinkowych przygodach. Chciałabyś być Pippi i mieć konia w kropki? A kto by nie chciał? Potem idź dalej, nie jesteś całym światem, jak ma wyglądać twoja ulica, dzielnica, miasto, kraj, czy w ogóle powinny istnieć kraje i ulice? Jak ma wyglądać szkoła, sklep, szpital, konduktor, więzienie, jedzenie, korporacja, dezodorant, szef, starość… Jakkolwiek nie bylibyśmy wychowani na Cioranie, pełni europejskiej ironii i Houellebecqowskiej pogardy do wiosennego dnia i piwonii, prawda jest taka, że mimo wahań, mimo jazdy na krawędź zagłady, ludzie chcą szczęścia.

Wzorce? Psy i dzieci. Wiadomo. Mój pies codziennie wita mnie w świetnym humorze, radośnie merda całym tyłkiem i kładzie się na plecach, a kiedy go głaszczę po brzuchu, przymyka oczy z rozkoszy. Oczywiście dzieci i psy to tematy, którymi gardzi intelektualista i robi mu się od nich słabo. Całe szczęście znowu w sukurs przychodzi nauka. Neurobiologia całkiem serio zajmuje się szczęściem człowieka, a biolodzy od dawna już wiedzą, że psy mają uczucia i samoświadomość. Zatem można się ośmieszyć częściowo, a w razie lawiny pogardy ze strony znajomych, należy podeprzeć się cytatami z naukowców.

„Na początku życia jest tego, rzecz jasna, wyjątkowo dużo. Czy pamiętacie uczucie, z jakim patrzyliście na świat jako małe dziecko? Z niewiarygodną otwartością, z radością tworzenia i zapałem odkrywcy, a przede wszystkim: z przenikającym całe „ciało entuzjazmem z powodu samego siebie i wszystkiego, co można odkryć i stworzyć. Taki stan małe dziecko przeżywa od dwudziestu do pięćdziesięciu razy dziennie, i za każdym razem dochodzi wtedy do aktywacji centrów emocjonalnych w mózgu. Każda z tych małych burz zachwytu prowadzi w pewnym sensie do tego, że w mózgu uruchamia się konewka z nawozem niezbędnym do procesów wzrostu i przebudowy sieci neuronalnych. Dla każdego dziecka u zarania życia, a nawet przed narodzinami, najważniejsze jest to, od czego pochodzi wszystko, co dociera do mózgu, od czego zależy wszystko, co się tam na górze stanie, czyli oczywiście własne ciało. Na początku jest ono niesłychanie ważne dla wszystkich dzieci, i dlatego wpadają w taki entuzjazm, kiedy udaje im się, krok po kroku, poznawać własne ciało, coraz lepiej nim poruszać, manewrować i kierować, aby opanować je całkowicie na końcu tego etapu w rozwoju. Wtedy dziecko potrafi się obracać, kiedy ma na to ochotę, raczkować, kiedy chce, biegać, wspinać się, pływać, jeździć na rowerze, kiedy tylko ma na to ochotę. Wszystkiego tego uczy się z entuzjazmem, w każdym razie do momentu, gdy nikt mu nie będzie przeszkadzał albo przymuszał”. /Gerald Hüther. „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”/.

Dzieci to urodzeni odkrywcy i rebelianci. Pięciolatek może powiedzieć „nie” prosto w twarz największemu światowemu przywódcy o dziwnych włosach, jeśli nie będzie chciał czegoś zrobić. I może przepaść na długie godziny, zatopić się choćby w rysowaniu albo obserwowaniu żyraf, jeśli go to zachwyci. Może nie chcieć wyjść w wody, choć szczęka zębami, gdy skakanie przez fale sprawia mu frajdę. Jak pisze Hüther, „zawsze wtedy, gdy człowiek naprawdę zapała do czegoś entuzjazmem, kiedy bardzo się tym przejmuje, a potem to się wyjątkowo dobrze udaje, wówczas w śródmózgowiu aktywowana jest grupa komórek nerwowych. Wydzielają one z końcówek swoich długich wypustek koktajl neuroplastycznych substancji semiochemicznych. Ku utrapieniu wszystkich dzielnych obowiązkowiczów oraz tzw. ‚porządnych‘ nigdy się to nie zdarza podczas rutynowego działania mózgu, kiedy człowiek przerabia to, co sobie założył. Dzieje się to tylko w cudownych stanach zachwytu. Najbardziej znane spośród owych neuroplastycznych substancji semiochemicznych są: adrenalina, noradrenalina oraz dopamina“.

Nigdy nie traktowaliśmy poważnie radości, szczęścia, zachwytu, a już na pewno przyjemności. Byliśmy nerwowym, „racjonalnym“, agresywnym gatunkiem, który wiecznie pali papierosa, pije kawę, gdzieś się spieszy, ale jest już spóźniony i niezadowolony. Może dlatego doszliśmy właśnie tu, gdzie jesteśmy? Do momentu punktu zwrotnego, w którym trzeba wszystko zmienić? „Proszę się odprężyć. To jest prawdopodobnie najlepsze, co możecie państwo zrobić dla ratowania świata” – radzi Fred Luks, ekonomista, ekspert w dziedzinie gospodarki ekologicznej. Może go po prostu posłuchajmy?

Przyjemność i bycie szczęśliwym to poważne potrzeby, które mogą uratować ludzkość. Ba, istnieją biolodzy, którzy są przekonani, że to kategorie estetyczne, takie jak piękno, uformowały życie w takim kształcie, w jakim ono obecnie jest. Samice wybierają samców nie z racjonalnych względów, ale dlatego, że dla nich – są piękni. Piękno przyjemne dla obserwatora jest wg niektórych naukowców fundamentem, na którym ukształtowało się życie w ogóle! Czy w tej sytuacji ktoś jeszcze powie, że przyjemność to nie jest ważna sprawa?

 

 

Jak być dobrym i mądrym jednocześnie?

„Keanu Reeves is too good for this world“, takim tytułem opatrzył The New Yorker artykuł o słynnym aktorze, który roztapia serca swoich miłośników, bo jest – dobrym człowiekiem. Tak jest postrzegany, ponieważ nie chwaląc się na prawo i lewo oddaje pieniądze na istotne cele, jeździ „zwykłym“ metrem i przybija piątki ze „zwykłymi“ nastolatkami, je popcorn w kinie, do którego idzie jak „zwykły“ człowiek i kupuje „zwykły“ bilet. Keanu jest sensownym gościem, zdaje się. I plasuje się bardzo daleko od influenserów z Instagrama. Trudno zaprzeczyć, z utęsknieniem wypatrujemy takich idoli, choćby po to, by mieć kogo wskazać za wzór krnąbrnemu nastolatkowi, który właśnie przechodzi fazę nihilistycznego buntu i pogardy dla świata. Popularność wrażliwego Reevesa i jego drogi życiowej jest krzepiąca. Może już zmęczyliśmy się oglądaniem zdjęć pożywienia znanych ludzi? Może pragniemy już czegoś innego?

„Szczęśliwy Lazzaro“ to film, który mnie zdenerwował, choć krytycy nazwali go znakomitym dziełem filmowym, więc pewnie takim jest. Mnie jednak zdenerwował dlatego, że w filmie tym po raz kolejny człowiek dobry musi być głupi. Tytułowy bohater to taki naiwny wiejski głupek, bo przecież, gdyby był inteligentnym intelektualistą, w życiu nie byłby dobrym człowiekiem. Czyli naiwnym poczciwiną.

Odkryłam, że z tego samego powodu irytuje mnie dokument o Susan Sontag, którą przecież tak cenię. Nie chodzi o samą Sontag, ale o figurę intelektualisty-egoisty, zapatrzonego w siebie, egzaltowanego, ironicznego, zupełnie nieprzydatnego, łaknącego poklasku i należącego się jak psu buda lepszego traktowania, z powodu zwojów mózgowych, choć służą mu one wyłącznie do gładzenia swego ego. Kiedyś przecież tacy ludzie byli dla mnie bogami, wiele im zawdzięczam, im, i ich książkom, dziełom, myślom. Teraz jednak odrzucam ich, palę, bo są dla mnie nieznośni. Są egoistami, z którymi nie chciałabym wyjechać pod namiot. Sontag chciała być geniuszem. Wściekała się, że nie jest. Teraz to słowo nie ma właściwie żadnego znaczenia. Mówi się tak na przykład o osobach, które pojawiają się na YouTubie, gdzie genialnie robią tutorial o własnoręcznym regulowaniu brwi. Geniusz się zdewaluował, nie ma już geniuszy. Wszystko jest płynne, pojawia się i znika, za sprawą social mediów oraz zmierzchu „prawdziwego“ dziennikarstwa i „prawdziwych“ autorytarnych mediów. Nikt nie chce już się poświęcać, by zostać geniuszem, bo nawet jeśli tak cię nazwą dzisiaj, to kto wie, czy będą o tym pamiętać jutro? Nie jest mi żal, że tak jest. Nie chciałabym się męczyć, sfrustrowana i niegenialna. Czy jestem dobrym człowiekiem? Raczej to mnie dręczy. I czy dobrze korzystam z czasu? Czy robię cokolwiek, co ma sens, buduje coś dobrego. Nie tylko dla mnie, dla innych też, dla nas. My.

Ponieważ tak łaknę potwierdzenia, że można być dobrym i mądrym jednocześnie, ba, że w dzisiejszych czasach intelektualiści powinni wyzbyć się swego przemądrzałego egoizmu, swego „ja“ w poniedziałki, środy i piątki, może dlatego taką przyjemność sprawiło mi czytanie książki „Moraliści“ Katarzyny Tubylewicz. Bo i autorka książki i szwedzki naród, o którym książka traktuje, podchodzą do bycia dobrym człowiekiem i dobrym narodem serio. Szwedzi nie są narodem, który chce być dobry, ponieważ to naród wiejskich głupków. Są inteligentni, świadomi, więc bycie dobrym to dla nich wyzwanie, to sprawa, którą trzeba bez przerwy budować, kwestionować, nawigować, ponosić klęski, odnosić zwycięstwa i wychodzić na zero. Nie tracąc wiary w sens dobroci. To nie papierowy koncept, ale sprawa przyziemna, namacalna. Na przykład kwestia bycia dobrym lub nie (a raczej postrzegania siebie w taki sposób), jest kluczowa w sprawie uchodźców. Czy jesteśmy „dobrzy“ i ich przyjmujemy, czy „źli“, ale racjonalni i zamykamy granice. Okazuje się, że kwestię jak pomóc tym ludziom naprawdę, można traktować serio. Oczywiście żadna z dróg nie jest jednoznacznie dobra. To zbyt skomplikowana sprawa, a ludzie nie lubią spraw skomplikowanych. Trzeba być inteligentnym i odważnym, żeby przyjąć do wiadomości, że sprawy zwykle nie są jednoznaczne i proste. Każdy „dobry człowiek“, który naprawdę pracuje czy żyje obok uchodźców, zmaga się z tym, że czasem ma chęć stanąć po drugiej stronie barykady i stać się tym „złym“. I to jest ludzkie, to normalne. Cieszy mnie, że zaczynamy myśleć bardziej kompleksowo, dawać ludzkości prawo do bycia niejednoznaczną. Tego chyba właśnie wymaga bycie dobrym i mądrym jednocześnie.

Jak uratować planetę Ziemię?

 

Kombo dobra i mądrości może nam się przydać na przykład do ratowania Ziemi. Katastrofa ekologiczna i wymieranie gatunków, wydają się większości ludziom (nawet wielkim przywódcom, zajętym doraźnymi problemami) czymś abstrakcyjnym, odległym. Czymś, czym niech się zajmie ktoś inny, jakiś na przykład szurnięty ekolog. Chociaż nic bardziej nie jest naszą sprawą od naszego własnego wyginięcia, nie zmienia to faktu, że większość uważa, że to nie ich sprawa. Zatem zajęcie się tym tematem wymaga posiadania pewnej altruistycznej, wrażliwej natury. I my chętnie takie osoby podziwiamy, choć wolimy nimi nie być.

Czy dlatego takie ciepłe uczucia budzi 16-letnia Greta Thunberg, która została nominowana do Nagrody Nobla, z powodu swojej ekologicznej zapalczywości? Dziewczynka porwała tłumy rówieśników na świecie i traktuje ogromne zagrożenia ekologiczne poważnie. Może dlatego, że nie zarabia jeszcze pieniędzy i nie jest tym zajęta? Może dlatego, że kiedy ma się 16 lat i warkoczyki, jest się naiwnym? Może to dlatego, że jest dziewczyną autystyczną? A może takie argumenty to tylko brednie dorosłych zamożnych białych mężczyzn, którzy nie mają interesu w wydawaniu miliardów dolarów na ratowanie nas od ekologicznej katastrofy, w którą do tego połowa ludzkości w ogóle nie wierzy? Może ta dziewczyna jest po prostu dobra i mądra? Są tacy, którzy na wierze w szlachetne pobudki zarabiają krocie i z pewnością takich oszustów ideologicznych będzie coraz więcej. Nie od dziś wiemy, że dobro jest podejrzane. Jednak czas zmienić tę narrację i nie skreślać dobra na starcie. Nie każde dobro to kłamstwo. Gdyby tak było, czy moglibyśmy jeszcze w ogóle istnieć?

Zwierzęta, w tym my, jesteśmy istotami empatycznymi. Nie jest prawdą, że świat fauny to istoty, które jedynie wzajemnie się zjadają, zabijają, konkurują i eliminują. Frans de Waal w swojej książce „Wiek empatii. Jak natura uczy nas życzliwości”, pisze tak: „Nie wierzcie więc tym, którzy mówią, że musimy walczyć o przetrwanie, bo taka jest nasza natura. (…) Jest jasne, że w świecie występuje konkurencja, jednak ludzie nie mogą żyć, jeśli ograniczą się tylko do niej. (…) Potrzebna jest więc całkowita rewolucja w tym, jak postrzegamy naturę ludzką. Zbyt wielu ekonomistów i polityków modeluje społeczeństwo ludzkie jako wieczną walkę, która ich zdaniem występuje w przyrodzie – i która jest tak naprawdę czczym wymysłem“. Wmawianie nam, że cały świat zwierząt i ludzi opiera się na konkurencji to lipa. Teraz czas wyobrazić sobie, że świat opiera się na empatii.

Jest starą prawdą, że naszą dobroć możemy zmierzyć tym, jak traktujemy słabszych i tych, u których nie mamy żadnego interesu. Kiedy niedawno w Polsce facet, który skatował swojego psa, dostał karę bezwzględnego pozbawienia wolności, sędzina powiedziała w uzasadnieniu, że „pies jest częścią rodziny“. I to jest prawda. Możemy sobie znaleźć doskonałe wzorce (ale nie idoli, to dla mnie różnica), jak choćby Antonina Żabińska, żona dyrektora warszawskiego ZOO, która wraz z mężem stworzyła podczas okupacji na jego terenie azyl dla Żydów, uratowali oni wspólnie wiele istnień. Autorka książki o Żabińskiej, Diane Ackerman, powiedziała, że „Jej bohaterstwo polegało na radykalnych aktach współczucia. Chciała być pewna, że ludzie, których miała pod opieką, będą kwitnąć. Była dla nich dobrą przyjaciółką. Żyła w przyjaźni z życiem”.

 

Kobiety

 

Idąc w ślad za pytaniem „Czy można być mądrym i dobrym jednocześnie?”, zajmiemy się teraz zagadnieniem „Czy można być kobietą piękną i mądrą jednocześnie?”. Żartuję, nie zajmiemy się. Odpowiedź jest krótka – tak, można być.

Kobiety nie były ważne. Ale to się zmienia. Co więcej, kobiety nie były traktowane jako mądrzejsze i bardziej sprawcze. Ale to się zmienia. Niedawno pokazały się bardzo ciekawe wyniki badań, przeprowadzonych wśród młodych Polek i Polaków. Po pierwszym zaskoczeniu, wydają się one dosyć oczywiste. Oraz istotne.

Przed wyborami do Europarlamentu na zlecenie Wyborczej zostały zrobione badania wśród kobiet i mężczyzn w wieku 18-30 lat, z których jasno, aż za jasno, wyniknęło, że „Młodzi mężczyźni i młode kobiety żyją w dwóch różnych światach” (wyborcza.pl). Młode Polki są – statystycznie rzecz ujmując – liberalne, otwarte, postępowe i tolerancyjne, zaangażowane obywatelsko. Młodzi Polacy są tradycjonalistami, nietolerancyjnymi i konserwatywnymi, wykształconymi gorzej od kobiet. Nie jest specjalnie trudno zgadnąć, za kim lepiej pójść w przyszłość. Przynajmniej ja nie mam z tym kłopotu. Dlatego, między innymi, kobiety powinny być ważne. Ważniejsze, niż są.

Wojciech Waglewski nagrał niedawno piosenkę „Ja tańczę”. Taniec to pokojowa, ale też abstrakcyjna i trudna do ukrócenia forma protestu.

„…na wszystko tańczę
 

tańczę w sobie
pląsy na ogół dobrze mi robią
ja tańczę
ja tańczę

na tę nienawiść
kompletnie chorą
na rozdwajanie
włosa na czworo
na hipokryzję w każdym zdaniu
na zmasowany atak glonów

kręcę się jak umiem
unikając tłoku
unikając tłumu
w delikatnym amoku

ruszam się nienachalnie
choć dość swobodnie
by się odnaleźć jakoś w tym godnie”

 

Kobiety od wieków, mniej lub bardziej dosłownie, tańczą na wiele spraw, w sprawach, za, przeciwko, by coś odgonić albo ocalić. „Taniec hula nie może istnieć bez słów” – tłumaczy Dorota Grudzień, która jest instruktorką hula. – „Każda mele ma przesłanie. Najczęściej związane z naturą, wychwalaniem jej piękna i różnymi aspektami miłości. (…) Gdyby kobieta była w społeczeństwie szanowana za swoją delikatność i empatię, gdyby stały się one symbolem siły, to nie wyrzekałaby się tego, co w niej najcenniejsze. Być może taniec hula nie byłby nam wówczas potrzebny” (Zwierciadło).

Dzieci to rebelianci, ale jeszcze nieświadomi. Kobiety to świadome rebeliantki. To one mogą stanąć na czele fundamentalnych zmian, tym razem nie tylko dla nich samych, ale dla ludzkości. Jakich zmian? Cały ten tekst traktuje właśnie o tym.

 

Pieniądze

 

Oczywiście pieniądze były i są ważne. Chodzi o to, żeby przestały. To przez nie człowiek z podmiotu staje się przedmiotem, obiektem manipulacji, a nie współtowarzyszem. Wydaje mi się, że to piekielnie trudne zadanie, może najtrudniejsze. Dlaczego? Ponieważ niemal wszystko, co czytamy, oglądamy, podziwiamy, szczególnie w internecie, ostatecznie okazuje się jakąś formą reklamy, PR-u, próby przekonania nas do zakupów lub idei. Jest to hakowanie naszych mózgów. Prawdę mówiąc, tak się do tego przyzwyczaiłam, że jestem absolutnie zdumiona i podejrzliwa, jeśli wygląda na to, że za jakimś przekazem nie stoi chęć zarobienia. Wtedy myślę natychmiast, że mam do czynienia z jakąś nawiedzoną sektą, która co prawda nie chce mi niczego wcisnąć, ale chce mnie przekonać, żebym coś razem z nimi wyznawała. I mówiąc szczerze, bardzo niewiele jest tak zwanego (przepraszam) kontentu, który nic nie sprzedaje.

Nawet w realnym świecie, gdy ktoś coś mi po prostu daje, na przykład miły sprzedawca w sklepie dorzuca coś ekstra albo szewc mówi, że to była mała naprawa i on nic za to nie chce, najpierw myślę, że to podstęp. A następnie się za siebie wstydzę. To jednak nie moja wina, lecz wina handlowej rzeczywistości, w której każdy myśli jak na tym drugim zarobić.

Czytam lid artykułu w sieci: „Nie kupuj więcej niż potrzebujesz. Naprawiaj, nie wyrzucaj. Zachowuj ubrania na lata, dziel się nimi i dbaj o środowisko. Zobaczcie nową kolekcję…” – czy to nie jest przerażające, że można to wszystko razem przeczytać na jednym wydechu? Nie kuj, ale kup naszą nową kolekcję. Reklama towaru, jadąca na idei minimalizmu. Wszystko jest na sprzedaż. Nawet szlachetne idee, jak weganizm, czy ekologia, są markami, które świetnie się sprzedają, a nie darmowymi ideami, które wspólnie i za darmo powinniśmy wcielać w życie, by poprawiać świat. Świata nie da się naprawić za pieniądze. Za pieniądze można go zepsuć.

„Żadne inne wyobrażenie nie miało tak silnego wpływu na sposób naszego współżycia i nie jest tak głęboko zakodowane w umysłach ludzi nowoczesnego społeczeństwa przemysłowego, jak idea konkurencji jako zasadniczej podstawy i najważniejszego warunku każdego rozwoju. Tak właśnie zinterpretowaliśmy wnioski Darwina na temat powstawania gatunków oraz ewolucji człowieka. Stąd też do dziś na wszystkich płaszczyznach współżycia z ludźmi usiłujemy stworzyć i utrzymać warunki gwarantujące, że we wszystkich obszarach życia społecznego zwyciężają zawsze ci, którzy dominują nad innymi. Z tego właśnie powodu w instytucjach edukacyjnych, w zakładach pracy i w organizacjach wytwarzamy presję sukcesu i konkurencję, aby – powołując się na proces naturalnej selekcji jako motor ewolucji – wybrać osoby, które w tych właśnie warunkach osiągają największe sukcesy. Jednocześnie wszystkich innych czynimy przegranymi, odrzucamy tych, którzy nie są w stanie lub nie chcą spełnić standardów. Jesteśmy nawet przekonani, iż ludzie bez nacisku konkurencji nie będą w ogóle w stanie rozwinąć tkwiących w nich potencjałów. A przecież dawno już powinniśmy zrozumieć, że ludzie podlegający naciskowi konkurencji nie rozwijają się i nie wykorzystują swoich możliwości, a współzawodnictwo wytwarza jedynie pogłębiające się specjalizacje. W wyniku konkurencji można wykształcić fachowych idiotów i wyczynowych sportowców, ale nie ludzi wszechstronnie wykształconych, kompetentnych na wielu obszarach, rozważnych, myślących perspektywicznie i działających odpowiedzialnie, silnych, pozostających w zgodzie ze sobą, zdolnych do nawiązywania relacji międzyludzkich” (Gerald Hüther. „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”).

Na skutek złego rozumienia Darwina uznaliśmy, że grę wygrywa silniejszy i ma on wręcz obowiązek zeżreć słabszego. Bo tak działa świat. Silniejszy wykorzystuje słabszych i tak być musi. To jednak nie jest prawda.

W sukurs idą nam zmiany, które nakręciliśmy, a nad którymi nie do końca już panujemy. Yuval Noah Harari mówi wprost, w przyszłości być może wielkie rzesze ludzi na świcie nie będą miały pracy (sztuczna inteligencja przejmie ich zadania) i będą musiały sobie znaleźć coś innego do roboty, niż zarabianie pieniędzy. Może będą to gry komputerowe, a może nowe religie. Nie martwmy się tym jednak, neurolodzy twierdzą, że ludzki mózg i tak nie jest stworzony do wykonywania pracy, w celu zarabiania pieniędzy, ale do rozwiązywania problemów społeczności, w których żyjemy. Może stanie się tak, że ludzie – och, jakie by to było piękne – wykorzystają swój czas na tworzenie lepszych, mądrych i pięknych społeczności, skoro już nie będą musieli pracować przez całe życie w korporacji? Mieć czas na stwarzanie życia, a nie poddawanie mu się. Aby to się udało, my, ludzie, musimy przestać wierzyć w bożka pieniądza. Ostatecznie sami go wymyśliliśmy, możemy więc wymyślić sobie inne cele. Ale musimy działać razem.

Razem

 

Mózg ludzki kształtuje się najmocniej dopiero po narodzinach dziecka. Dlatego to, gdzie, w jakim otoczeniu, wśród jakich ludzi i stworzeń spędzimy pierwsze lata życia decyduje o tym, kim jesteśmy. Nie jesteśmy samotnymi wyspami. Nie jesteśmy stworzeni, by rywalizować, walczyć, robić PKB i wyniki w korpo, niszcząc po drodze konkurencję. Okazuje się, że najważniejsze nie jest „ja” w każdy dzień tygodnia. Ani nawet „my, ludzie”, bo bez innych organizmów żywych nas by tutaj nie było. Liczy się empatia. Liczy się dobro, liczy się nawet piękno. Teraz, żebyśmy przetrwali, liczy się to, co nigdy się naszym zdaniem nie liczyło.

Dlatego dzieci są ważne, dzieciństwo jest ważne. Jeszcze nigdy dotąd aż tak ważne nie było, bo nie wiedzieliśmy tak wiele o naszych mózgach. Jeśli spędzimy pierwsze lata życia wśród samych białych ludzi, mówiących tak samo, ubierających się podobnie, o podobnych obyczajach, będziemy nietolerancyjni wobec „innych”, będziemy się ich bać i traktować wrogo. Nie będziemy potrafili rozróżniać ich twarzy, wszystkie będą nam się wydawały podobne. I bardzo trudno będzie nam się tego pozbyć, bo nasz mózg ukształtuje się w taki właśnie sposób. Z wielu powodów, także dlatego, wspaniale jest wychowywać się w środowisku różnorodnym, multikulturowym. Bez wypierania, że istnieją trudności, jakie niosą z sobą multikulturowe środowiska. Jednak planeta się kurczy, dlatego na obcowanie z „innymi” jesteśmy skazani i będziemy skazani coraz bardziej, zatem kształtowanie dziecięcych mózgów tak, by nie bały się i nie ziały nienawiścią do osoby o innym kolorze skóry, może im przynieść wymierne korzyści. Zostaną ludźmi otwartymi i empatycznymi.

Na początku może być trudno, bo „wspólnoty ludzkie, które po części przez długi czas szły odmiennymi drogami rozwoju i często bardzo się przy tym oddaliły od siebie, odnajdują się ponownie, wspólnie poszukują rozwiązań, poznają się wzajemnie i uczą od siebie. To trudny proces, który nie wszędzie przebiega bezproblemowo, co skutkuje tym, że niektóre społeczności ponownie się od siebie separują, odgradzają od innych, wykorzystują inne, a być może nawet uciskają je i podporządkowują sobie. Wspólnoty ludzkie, które odwołują się do takich wzorców reakcji, zachowują się podobnie jak pojedynczy człowiek, który czuje się zdezorientowany i zagrożony” (Gerald Hüther. „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”).

Jednak innej drogi nie ma, ponieważ nie jesteśmy samotnymi wyspami, ale jednym, powiązanym z sobą, niesamowitym tworem, którego wciąż do końca nie rozumiemy. Im szybciej nauczymy się, że empatia i otwartość to nie oznaki słabości i szaleństwa, ale jedne z najistotniejszych cech, które musimy w sobie rozwijać, by żyć, tym lepiej. „Każdy jest powiązany ze światem, którego potrzebuje do przeżycia. Każdy też jest lub był, przynajmniej na początku życia, ściśle, w sposób nierozłączny, powiązany z innymi ludźmi. Inaczej nie byłby w stanie przeżyć. Dlatego też w ogóle nie odpowiemy na pytanie, w jakim stopniu jesteśmy wolni, jeżeli nie określimy, na ile jesteśmy związani z innymi. Nie ma wolności bez przywiązania, ale przywiązanie nie oznacza zależności. My, ludzie, jesteśmy w stanie tak kształtować stosunki z innymi ludźmi, a nawet ze zwierzętami i roślinami, że czujemy się z nimi związani, nie będąc równocześnie od nich zależni. Ale w tym celu musielibyśmy troszczyć się o tych innych albo przynajmniej być gotowi do dzielenia się z nimi tym, co posiadamy: pożywieniem, przestrzenią życiową, uwagą, siłami, wiedzą, umiejętnościami oraz doświadczeniami. Gdybyśmy to potrafili, bylibyśmy jednocześnie związani i wolni“. (Gerald Hüther. „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”).

Do tego, abyśmy mogli wychowywać z sukcesem przyszłe pokolenia, trzeba jednak zupełnie inaczej uczyć dzieci. Przede wszystkim nauka musi im sprawiać frajdę. Koniec ze szkołą jaką znamy, pełną powagi, obowiązku, nudy i przymusu, systemu nagród i kar. To nie działa. Działa coś tak niepoważnego jak zabawa i frajda. Młode pokolenia dostaną świat inny od tego, jaki dostaliśmy my, w którym inne umiejętności będą się liczyły, nie wiemy nawet jeszcze, jakie. Z pewnością jednak młodzi ludzie muszą doskonale rozumieć siebie, swoje mózgi, mechanizmy, jakie nimi rządzą. A do tego muszą świetnie rozumieć, jak działa wirtualna rzeczywistość. Nie od strony technicznej, ale etycznej.

 

Sztuczne światy

  

Kiedyś ktoś mógł czytać Lema albo i nie. Ktoś lubił fantazy, ale generalnie inteligentni i wyrafinowani ludzie raczej nie powinni byli. Filmy science fiction, niech będzie, jako rozrywka, kiedy człowiek już nie miał siły myśleć, ale niekoniecznie. Chyba że „Gwiezdne wojny“. Potem przyszedł czas internetu i rozwijającej się w szalonym tempie sztucznej inteligencji. O ile ta druga wciąż pozostaje dla nas raczej abstrakcją, o tyle wirtualna rzeczywistość to nasza codzienność. Jesteśmy jak małe dzieci, które dostały do ręki skomplikowaną broń masowego rażenia. Nauczyliśmy się ją obsługiwać, ale zupełnie nie rozumiemy, jaką ona ma siłę i że to nie jest niewinna zabawka. Dlatego teraz rozumienie tych światów, postępu technologicznego, i realiów internetowych jest tak niezbędną wiedzą, jak kiedyś umiejętność prawidłowego przechodzenia przez jezdnię (która wciąż jest ważna).

Nasze mózgi są hakowane w internecie, a tylko promil ludzkości żyjącej online zdaje sobie z tego tak naprawdę sprawę. Magazyn Wired nagrał znakomita rozmowę między dwoma wspaniałymi umysłami zajmującymi się sztuczną inteligencją i tym, dokąd zmierza świat. Był to historyk i filozof Noah Yuval Harari i Tristan Harris, którego  Magazyn The Atlantic nazwał go „sumieniem Doliny Krzemowej”. Tristan Harris zajmował się w Google sprawami etyki. Odpowiadał za projektowanie tego, w jaki sposób nowe technologie powinny wpływać na ludzi, na ich myśli i działania. Wiedza na temat stanu faktycznego przeraziła go do tego stopnia, że odszedł z Google i założył Center for Humane Technology, które ma, w skrócie, czynić nowe technologie bardziej etycznymi. Obaj z Hararim zgodnie twierdzą, że jesteśmy manipulowani przez nowe technologie, a nasze mózgi są hakowane. Jednak niewiele osób chce o tym słuchać, a także na poważnie zająć się tym problemem. Całe szczęście coraz więcej nastolatków rozumie, że byli lub są hakowani. Ta świadomość jest konieczna, abyśmy mogli ograniczać manipulację. Oczywiście potrzebne są także rozwiązania systemowe, dzięki którym powstałyby etyczne zasady funkcjonowania wirtualnej przestrzeni i AI, jednak do tego potrzeba światowej współpracy ponad podziałami. Póki co, sami musimy się chronić. Najważniejsza jest świadomość mechanizmów, a także zrozumienie siebie. Harari jest wielkim orędownikiem medytacji (jest ateistą) i przy wielu okazjach podkreśla, że to jedna z dróg, dzięki którym możemy lepiej poznać nasze mózgi i to, jak funkcjonuje nasza świadomość.

A czym jest hakowanie mózgów? To nic niezwykłego, każdy z nas spotyka się z tym każdego dnia, choćby oglądając filmiki na YouTubie. Harris podaje przykład nastolatki, która szuka filmiku o zdrowym odżywianiu. Gdy go znajduje, algorytm podsuwa jej jako kolejny, filmik o anoreksji. Choć dziewczyna nie tego szuka. Jednak algorytmy zawsze będą nam podsuwały jako kolejne bardziej drastyczne i sensacyjne treści, bo te przykuwają naszą uwagę. Podobnie jest z fake newsami, czy przesadzonymi, sensacyjnymi tytułami artykułów.

„Funkcją moderatorów jest utrzymanie iluzji, że Facebook i Google są neutralnymi platformami. Mają usuwać najgroźniejszy kontent, który sprawia, że politycy chcą regulować te firmy, użytkownicy odchodzą i akcje lecą w dół. Ale sama architektura platform jest tak zaprojektowana, że im bardziej ekstremalne i skandaliczne treści – w tym hejt i fake newsy – tym więcej lajków, udostępnień i komentarzy. Podstawowym celem Facebooka i innych platform internetowych jest przyciągnąć jak najwięcej naszej uwagi i jak najdłużej ją utrzymać, bo obok postów są wyświetlane reklamy. Im bardziej szalona teoria spiskowa, im gorszy patostream – tym lepszy viral, tym więcej ruchu użytkowników. W interesie ekonomicznym platformy jest, żeby to się jak najszerzej niosło niż żebyśmy tego w ogóle nie widzieli. Sam komercyjny mechanizm wzmacnia przerażające treści, wydobywa z ludzi ich najgorsze cechy” (Dwutygodnik).

To nie jest niewinna zabawa, w ten sposób algorytmy wpływają na to, jak postrzegamy rzeczywistość, jako zwyrodniała i pełną zagrożeń. Oczywiście nasze mózgi są hakowane po to, by nakłonić nas do kupowania (ach, te pieniądze), czy podejmowania pewnych wyborów politycznych. To temat rzeka, ogromnie ważny i wciąż często wypierany przez ludzi, bo my chcemy wierzyć, że mamy wolną wolę i decyzje o kupnie roweru i wyborach do parlamentu podejmujemy samodzielnie. Niestety nie jest to prawda.

Yuval mówi, poznaj siebie. I ma rację. Samoświadomość, przyjęcie do wiadomości, że mogę być manipulowany, mogę dawać się robić w konia to sukces. Powinniśmy znaleźć czas, by uczyć się rozumieć ludzką naturę, to nie fanaberia, to teraz bardzo ważna umiejętność, potrzebna to funkcjonowanie we współczesnym świecie. Tego też powinny się uczyć dzieci. Musimy pracować nad naszym rozwojem duchowym, wewnętrznym, musimy przestać byś specjalistami, karierowiczami, pracownikami, dorobkiewiczami, a zacząć być ludźmi rozwiniętymi duchowo, intelektualnie, wewnętrznie. Najważniejsza jest nie wiedza o sztucznej inteligencji, lecz wiedza o ludzkim mózgu. Harari podkreśla, że wszystkie te niezwykłe algorytmy są tak skuteczne, ponieważ posługują się wiedzą z dziedziny psychologii i neurobiologii.

Zamiast dawać się napuszczać w social mediach, komentować fake nesy i oglądać jak w hipnozie coraz bardziej kontrowersyjne materiały, które są nam podsuwane pod nos, by utrzymać naszą uwagę, możemy korzystać z social mediów, by robić wspólnie coś pozytywnego. Coś ratować, wspólnie się bawić, wyciszać, inspirować. To jest też akt rebelii. Co ciekawe, bardziej podatni na manipulacje algorytmów i speców od internetowej socjotechniki są ludzie dobrze wykształceni, bo to oni spędzają masę czasu w social mediach i są zainteresowani aktywnym współdecydowaniem i tworzeniem świata, zatem polityką, czy światowymi newsami. Próbując więc zrozumieć „the bigger picture“ wpadają w pułapkę.

 

Jak napisałam, Harari i Harris zwracają uwagę na niebezpieczeństwo hakowania ludzkich mózgów przez sztuczną inteligencję. Na tym polu musimy zostać buntownikami, zrobić przewrót! To absolutnie możliwe. Jak mówi Harari, na razie rządy wykorzystują sztuczną inteligencję, by podporządkować sobie jednostki. Ale sztuczna inteligencja może także działać w drugą stronę. Przy jej pomocy to jednostki, obywatele, mogą kontrolować swój rząd! Na przykład możemy sprawdzać urzędników państwowych, czy nie są skorumpowani.

Harari i Harris mówią, że nowe technologie nie musza mieć złowieszczej twarzy, to tylko narzędzia. Od nas i naszych nacisków zależy, czy zmienią się na nasza korzyść. Harari podkreśla, że powinniśmy działać w tej sprawie w zorganizowanych grupach, razem. Naciski grup są znacznie bardziej skuteczne od protestów jednostek. Giganci nowych technologii powinni konkurować o to, by zyskać nasze zaufanie i proponować towary oraz narzędzia respektujące humanistyczne wartości.

 

Pięknie

 

„Estetyka może być pomocna w życiu. Nie należy zaniedbywać nauki o pięknie” – napisał Herbert. „Beauty happens” – mówi biolog Richard O. Prum, autor książki „Ewolucja piękna. Jak darwinowska teoria wyboru partnera kształtuje świat zwierząt i nas samych”. „Beauty happens”, to bardzo piękne zdanie. Okazuje się, że piękno w przyrodzie nie tylko może nie mieć żadnej praktycznej przyczyny, ani zastosowania, lecz istnieć z nieracjonalnych powodów samo dla siebie. Bardzo możliwe, że piękno, niczym nie usprawiedliwione, poza tym, że zachwyca, jest fundamentem, na którym kształtuje się życie ludzi i zwierząt. Tak twierdzi Prum. Kiedyś uznano by to za niedorzeczność, a i teraz wielu biologów ma kłopot z zaakceptowaniem takiego niepoważnego fundamentu.

Ptasie ornamenty mają przywiązać ptasiego partnera i wzbudzić w nim pożądanie. Nie jest to funkcja praktycznego doboru naturalnego, to po prostu jest ładne. Prum twierdzi, że piękno i pożądanie może być nieracjonalne i nieprzewidywalne, także wśród ptaków. Czy nam, ludziom, nie zdarza się tak właśnie oceniać własne miłosne czy seksualne uniesienia? Zatem ptaki i ludzie dobierają się w pary z przyczyn czysto estetycznych, do tego subiektywnych. I z tego właśnie powodu rodzą się takie nie inne dzieci, które znowu dobierają się w pary z przyczyn estetycznych. I tak kształtuje się życie.

W teorii doboru płciowego rewolucyjne jest także to, że to samice i kobiety zadecydowały, kim teraz są i jak wyglądają – ptaki, czy ludzie. To one wybierały samców, którzy im się podobali, w zupełnie subiektywny i niepraktyczny sposób. Nie wiedzieć czemu na przykład ptasim samicom podobał się wielki, skomplikowanie piękny pawi ogon, dlatego też samce pawia noszą go teraz, a przecież z praktycznego punktu widzenia jest on zupełnie do bani – spowalnia ptaka i robi z niego łatwy łup dla drapieżników. Jest on po nic. No dobrze, nie po nic, tylko po to, by spodobał się samicy. A dlaczego podoba się samicy, tego ona sam nie umie wytłumaczyć.

Musimy zatem zmierzyć się z istnieniem „niepraktycznego piękna“. Nietrudno zgadnąć, że nie wszystkim taka wizja się podoba. Przede wszystkim, wiele osób, gdy nie potrafią wyjaśnić wszystkiego „racjonalnie i rozumowo“ traci kompletnie grunt pod nogami, a nawet sens życia. Po drugie niestety wciąż wielu osobom nie podoba się teoria, wedle której sprawczą moc miałyby samice, które Darwin opisał jako mające „poczucie piękna“ i „władzę estetyczną“. Dodać trzeba, że według niego ptaki i ludzie mają największe poczucie piękna spośród wszystkich zwierząt.

 

Jeśli Darwin i Prum mają rację, piękno odgrywa kluczową rolę w historii życia. Takie spojrzenie również wymaga odrzucenia utartych ścieżek, którymi biegną nasze myśli i otwarcia na możliwość, że jest inaczej, niż nam się do tej pory wydawało. Takie otwarcie jest także konieczne, by wymyślać nowe utopie, kreślić mapy, dzięki którym świat będzie lepszy. I piękny.

 

Spalony salon inteligencji

 

Jesteśmy świadkami schyłku tradycyjnej inteligencji. Dzisiejsza Europa to – jak w filmie „Słodki koniec lata“, Jacka Borcucha – „osiadła w Toskanii intelektualistka, wierząca w moc sztuki i wartości, które ufundowały jej świat, ale niemająca złudzeń, że ten świat powoli umiera. Bywa też bezczelna, arogancka, trochę wampiryczna i orientalizująca w swoich namiętnościach, a jednocześnie oschła jako matka. Czy to streszczenie niewydanej jeszcze powieści Michela Houellebecqa? Nie, to najnowszy film Jacka Borcucha, w którym Krystyna Janda, nagrodzona za tę rolę na festiwalu Sundance, staje się wyrazicielką nie tylko niepokojów na temat przyszłości starego kontynentu, ale także wydumanych problemów pierwszego świata, omawianych kulturalnie przy butelce chianti” (Anita Piotrowska, „Bunt w Toskanii”, Tygodnik Powszechny). I ta Europa odchodzi do przeszłości, z czym wielu trudno się pogodzić. Nic dziwnego, ludzie tacy jak grana przez Jandę postać czują, że spadają z firmamentu, który zawsze wydawał im się oczywistym i niezbywalnym miejscem, dla nich przeznaczonym. Nie ma jednak drogi wstecz, nawet gdyby ktoś bardzo tego pragną. Ja jednak nie pragnę.

Może już czas, abyśmy przestali mieć, bezkrytycznie uwielbianych, uprzywilejowanych idoli (także politycznych i intelektualnych) To się już zresztą dzieje, między innymi dzięki temu, że mamy social media. Owszem pojawiają się gwiazdy, błyski, ludzie, którzy na chwilę zagarniają uwagę ludzkości, a potem przepadają lub stają się w gruncie rzeczy – zwykli. Zbliżyliśmy się do nich, bo wiemy, co jedzą na śniadanie. Stali się ludźmi, jak my. Możemy więc przestać bezkrytycznie podziwiać ich z daleka, a zacząć opierać się na swoim własnym autorytecie. Wreszcie to my mamy szanse być ważni. Ale to też przerażające, bo trzeba wziąć odpowiedzialność za siebie i wiedzieć po co i dlaczego coś się robi, myśli, decyduje.

 

Dzięki internetowi, który informuje nas co znani ludzie jedzą na śniadanie, mamy swoje pięć minut. Możemy usiąść, pomedytować i posłuchać siebie, zamiast mitycznych bóstw.

 

Utopia

 

„Wszystko, co nie było na tyle widoczne, aby wstrząsnąć naszym umysłem, zbyt łatwo i chętnie ignorowaliśmy w zapale przemieniania świata według własnych wyobrażeń. A teraz ukształtowany w ten sposób świat stał się przede wszystkim miejscem skomplikowanym, mniej przejrzystym i trudnym do kontrolowania. Znaleźliśmy się w podobnej sytuacji, jak uczeń czarnoksiężnika, który najpierw rzekomo wywołał dobrego ducha, a potem usiłuje się go pozbyć. Stopniowo i w sposób bardzo bolesny zaczynamy sobie uświadamiać, jak trudno wyzbyć się wyobrażeń, które przez długi czas i przez tyle pokoleń skutecznie kierowały naszymi uczuciami, myślami, postępowaniem. To, co dla licznych orędowników wielu idei lepszego świata okazało się prawdą szybciej, niż oczekiwali, my, z naszymi zachodnimi wizjami naprawiania świata, mamy jeszcze przed sobą: w miarę ciche i mało spektakularne pożegnanie z szaleństwem nieograniczonych możliwości. (…)

Stąd też po raz pierwszy od początku ery oświecenia pojawiło się pytanie, czy człowiek przy podejmowaniu decyzji powinien polegać wyłącznie na umiejętności racjonalnego myślenia. Odpowiedź jest prosta, a przede wszystkim można ją udowodnić pozyskaną w ostatnich latach wiedzą na temat sposobu funkcjonowania ludzkiego mózgu, a nawet, paradoksalnie, za pomocą procedur naukowych – a więc poprzez zastosowanie rozumu i racjonalnego myślenia – i brzmi następująco: samo myślenie nie jest odpowiednim instrumentem, aby radzić sobie w życiu. Wręcz przeciwnie. Im bardziej złożony jest świat społeczny kształtowany przy udziale rozsądku, im silniej poszerza się spektrum możliwości działania człowieka, tym bardziej zawodzi myślenie racjonalne w analizowaniu złożonych kontekstów i podejmowaniu decyzji sensownych, tzn. umożliwiających przeżycie i dalszy rozwój.

Tak więc epoka racjonalności kończy się godnym uwagi wnioskiem: możemy myśleć, co chcemy, a nawet postępować – przynajmniej przez jakiś czas – według własnego mniemania. Ale aby żyć szczęśliwie i w zadowoleniu, odważnie i z optymizmem, musimy być w stanie cokolwiek odczuwać. Musimy więc ponownie nauczyć się rozpoznawać inteligencję i siłę naszych uczuć. Tylko tak możemy znaleźć wyjście z obłędu aktualnego życia społecznego, do którego doprowadziło nas stosowanie czystego rozsądku. Musimy spróbować odzyskać utraconą jedność myślenia, odczuwania” (Gerald Hüther. „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”).

Ktoś może powiedzieć, że wszystkie te opowieści o pięknie i dobru to infantylne mrzonki panienki wrażliwiej, niezbrukanej życiem (zapewniam, ze nie jestem niezbrukaną życiem panienką). Oczywiście, można czepiać się pazurami tego, co było i gardzić nowymi wizjami, podważać ich istnienie, wyśmiewać je i lekceważyć. Zresztą nawet gdyby to były tylko marzenia, koncepty i opowieści o zalążkach, a nie w pełni rozwiniętych realnych stanach rzeczy, to co z tego? Nam nie potrzeba tego, co było. Nawet nie potrzeba nam tego, co już jest. Nam potrzeba wyobrażać sobie wciąż, jak mogłoby być. Musimy sobie wyobrażać nasz raj. Musimy wyobrażać sobie wciąż nowe utopie. Bez tej mapy, jedynie oglądając się na nieistniejące wczoraj, nigdzie nie dojdziemy.

„Utopia jest jedyną bazą, dzięki której można w ogóle projektować teorię przyszłej społeczności; następstwem bowiem wszelkiego innego założenia jako podstawy jest brak przyszłej społeczności. Jesteśmy przeto do utopii zmuszeni” (Georg Picht, „Odwaga utopii“. ). Zatem jest tylko tu i teraz oraz świat, którego nigdy jeszcze nie było, a za którym tęsknimy.

„Ale co obecnie uchodzi w naszych oczach za szczególnie znaczące? Czym jesteśmy w stanie wzbudzić entuzjazm nie tylko sami w sobie i w naszych dzieciach, ale także w innych ludziach? Co byłoby dobre dla nas i jednocześnie dla nich? Odpowiedź na te wszystkie pytania jest bardzo prosta: moglibyśmy spróbować razem przekroczyć własne granice. Moglibyśmy się zapraszać do wspólnego działania, zachęcać i inspirować, i odkrywać to, co jest do odkrycia i w sobie wzajemnie oraz w świecie, w którym żyjemy. Gdyby to było dla nas ważne, wówczas nauczylibyśmy się patrzeć na siebie, na innych oraz na nasz świat w odmienny sposób, innymi oczami, z otwartym spojrzeniem. Wtedy odnaleźlibyśmy być może to, co zgubiliśmy podczas drogi: radość z wielobarwności i różnorodności świata, którego częścią jesteśmy i który będzie istniał tylko tak długo, jak będziemy w stanie wyczuwać go wszystkimi naszymi zmysłami, być może także kiedyś zrozumieć go i ochronić” (Gerald Hüther. „Kim jesteśmy – a kim moglibyśmy być”).

Jest upalny czerwiec, siódma rano. Jest ciepło, lecz jeszcze przyjemnie. Właśnie skończyłam podlewać rośliny, pachnie wilgotna lawenda. Siadam na tarasie, będę teraz piła kawę. Nigdzie się nie spieszę, o niczym specjalnym nie myślę. Jestem tu, gdzie mam być, w najbardziej właściwym miejscu. Kocham i jestem kochana. Mam się kim opiekować, ludźmi, zwierzętami, roślinami. Popijam kawę. Uśmiecham się do siebie i muszę teraz wyglądać głupkowato. Zupełnie o to nie dbam, będę tak siedziała i od czasu do czasu uśmiechała się do siebie, aż słonce zagoni mnie do środka, do chłodnego domu, którego nie zamieniłabym na inny. Siedzę sobie. A w głowie kołacze się ten znany wers „Bądź uważny, dąż do szczęścia”.

 

 

Tarnów, 16 czerwca 2019

 

/na zdjęciu obraz Yany Movchan/

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody autorki zabronione.

bottom of page